Bo – jak tłumaczy miłościwie nam panujący premier Donald Tusk „Francja staje się ważnym sojusznikiem Polski a w Afryce wzrasta zagrożenie terroryzmem”. Nie wymyśliłem tego, przewodniczący partii i państwa naprawdę w ten sposób wytłumaczył konieczność wzięcia udziału w awanturze, w której nie ma szans na ugranie niczego. Ugranie dla Polski, oczywista oczywistość, bo Francuzi o swoje zadbają bez wątpienia i nader skutecznie…
Pisałem wczoraj w kontekście wizyty Siergieja Ławrowa, że nasi politycy są na arenie międzynarodowej jak dzieci, które wbiegły na dorosłe boisko i cieszą się, że mogą pobiegać po prawdziwej murawie choć w połowie długości dostają zadyszki. Tutaj mamy kolejny dowód na to, że za naszą politykę zagraniczną powierzyliśmy dyletantom, by nie rzec kretynom, którzy zielonego pojęcia o niej nie mają ale wydaje im się, że są wielkimi graczami, z którymi wszyscy wokół będą się liczyć. Byłoby to śmieszne gdyby nie dotyczyło nas bezpośrednio, niestety wszystko wskazuje na to, że za kilka pochlebnych słów i parę chwil poklepywania po plecach nasi umiłowani przywódcy postanowili wejść w rolę irygatora do lewatywy i ulżyć kilku możnym tego świata.
Lord Palmerston, premier Wielkiej Brytanii w latach 1855 – 1858 powiedział kiedyś: „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”. Każdy premier i każdy prezydent powinien mieć te słowa wyryte w zwojach mózgowych z tą drobną różnicą, że zamiast Wielkiej Brytanii muszą one traktować o kraju, któremu przewodzi – w przypadku Donalda Tuska tym krajem jest Rzeczpospolita Polska. Pchanie się w afrykańską awanturę z islamistami nie służy polskim interesom, nie jest działaniem w ich ochronie ale przeciwko nim. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy żyjemy w Europie otwartych granic, które mogą przekraczać nie tylko ludzie uczciwi ale także terroryści i islamscy bandyci a polskie służby nie są przygotowane do przeciwdziałania zamachom.
Za chwile ktoś powie, że żaden islamski bojownik nie przyjedzie z Afryki by wysadzić się na Bazarze Różyckiego czy w innym ludnym miejscu stolicy. Oczywiście, że nie, tylko kto powiedział, że akurat z Afryki ma przyjeżdżać? Ogromna muzułmańska społeczność żyje we Francji, w Anglii, w graniczącej z nami przez Bałtyk Danii a wśród tych społeczności nie brakuje świrów gotowych gotowych czym prędzej przenieść się na łono Allaha i zanurzyć w objęciach rajskich hurys. Mieliśmy dotychczas wiele szczęścia, że przez udział w misjach afgańskiej i irackiej nie trafiliśmy na celownik bojowników w dynamitowych kamizelkach, jednak żadne szczęście nie trwa wiecznie a pamiętać trzeba, że islam bliskowschodni i islam afrykański to dwie całkowicie odmienne kultury, a nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że dwie zupełnie różne religie.
Na koniec chciałbym zadać dwa pytania związane z interesem sensu stricto: po pierwsze, kto za tę wyprawę krajoznawczą zapłaci? Obawiam się, że my, obywatele Rzeczypospolitej i podatnicy. W razie jakiegoś nieszczęścia (tfu, na psa urok przez lewe ramię w stronę księżyca błyszczącego w nowiu) za państwowy pogrzeb też my zapłacimy i my zrzucimy się na ewentualne odszkodowanie dla rodziny. A po drugie: co my z tego będziemy mieli? Otóż nic nie będziemy mieli, chłopaki nieco lepiej zarobią i to wszystko, nawet na Legię Honorową liczyć nie mogą. Mówiąc krótko i wprost: po raz któryś robimy dobrze Francuzom a ci przy najbliższej nadarzającej się okazji wypną na nas swoje wypielęgnowane cztery litery. Tradycji musi się stać zadość.
P.S.: tak sobie pomyślałem… skoro Francja pod wodzą durnia Hollande’a staje się naszym ważnym sojusznikiem to my z najweselszego baraku w obozie niepostrzeżenie staliśmy się obozową izolatką dla psychicznie i nerwowo chorych…
The post Republika Środkowoafrykańska czyli znowu robimy za frajerów appeared first on 3obieg.pl.