Premier rządu – to wczorajszy występ Donalda Tuska dotyczący referendum w Warszawie – nie może sobie decydować za obywateli, na które wybory powinni iść, a które powinni ignorować, by spełnić swój obywatelski obowiązek. Rząd nie może w żywe oczy kłamać i drwić z obywateli, karmić ich papką by ukształtować wygodne sobie, otępiałe masy, gotowe wykonać wszystko by zadowolić premiera i jego ministrów. Brakuje jeszcze podprogowych przekazów pakowanych do grzecznych i kolorowych spotów finansowanych przez partie polityczne – nomen omen za pieniądze płynące z podatków obywateli. W dużym uproszeniu, tę papkę medialną finansujemy my sami.
I co z tego, że nie może? Kto mu zabroni? Czy ci, którzy już pozwolili rozmiękczyć swoje umysły, czy może Ci, którym jakimś cudem udało się obudzić z letargu? Kto ma na tyle dużo siły by wstrząsnąć narodem i pokazać środkowy palec manipulantom?
Choć książka Adolfa Hitlera od lat jest na indeksie, jej treść – tak jak zacytowany fragment – zdaje się być mottem znacznej części polityków. Nie tylko w Polsce.
Hitler napisał ją w Landsbergu, w więzieniu. Było to w pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku. Pierwsze wydanie pierwszej części ukazało się 18 lipca 1925 roku. Dwa lata później drukiem ukazała się część druga. Wkrótce Hitler doszedł do władzy, a wydarzenia lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku są już tylko potwierdzeniem tego, że chore umysły należy izolować, a już w żadnym wypadku nie pozwalać im na publiczne zabieranie głosu by nie dopuścić do zainfekowania niebezpieczną ideologią całych narodów. Ale przecież nauka na cudzych błędach dla większości wydaje się być głupia i nie do zaakceptowania.
Już po wojnie, w 1948 roku, prawa autorskie do „Mein Kampf” alianci przekazali Krajowi Związkowemu Bawaria. Stało się to na mocy wyroku monachijskiego sądu, który skonfiskował mienie należącego do nieżyjącego już Adolfa Hitlera. Cóż z tego, skoro prawa autorskie wygasną już za ok 2,5 roku, 1 stycznia 2016 roku, a książka stanie się częścią domeny publicznej, czyli będzie z niej można korzystać do woli. Co wówczas? Wszak wydać będzie ją mógł każdy, a jej treść ponownie uaktywni nazistowskie umysły. Czy jest jakiś sposób na to by ideologia Hitlera w końcu umarła i nie doprowadziła do odrodzenia i – co gorsze – umocnienia się nazizmu?
Czym zatem jest „Mein Kampf”? Po prostu książką czy może właśnie podręcznikiem dla nazistów i… polityków? Czy jej treść wciąż może mieć wpływ na kształtowanie polityki? A jeśli tak, to czyjej? Czy kierujący się – nie wprost, ale jednak – słowami Hitlera politycy nie powinni być odsuwani od władzy? Czyż cytat zamieszczony na początku nie odzwierciedla działań polityków zajmujących najwyższe urzędy państwowe? Czy nikogo nie zastanawia?
Książka z całą pewnością daje nieograniczone tematy do dyskusji, mnoży pytania i może powodować poważne zgrzyty, nie tylko na szczytach władzy, ale również wśród szarych ludzi od tej władzy zależnych. I o zgrozo, można ją znaleźć bez żadnego problemu i bez żadnych konsekwencji rozpowszechniać. A prawa autorskie… cóż zamiast nich mamy internet.