Problem w tym, że unijni decydenci nasze zdrowie mają głęboko w d… nosie a jedynym motorem ich działań są pieniądze. Nie te, ma się rozumieć, które dzięki dobremu prawu my moglibyśmy zarabiać ale całkiem i wręcz przeciwnie – te, które można z naszych kieszeni powyciągać i wepchnąć w pazerne łapy korporacji pobierając przy okazji solidną prowizję za współpracę. Przykładem niech będzie przekręt żarówkowy – w imię kretyńskiej ideologii cieplarnianej Unia zakazała produkcji i sprzedaży tradycyjnych żarówek (bo podobno zżerają za dużo prądu) i ogłosiła, że jedynymi legalnymi są energooszczędne świetlówki (ich produkcja zużywa więcej energii niż zwykła żarówka w ciągu całego swojego żywota) niszczące wzrok a w razie stłuczenia wypuszczające w powietrze śmiertelnie niebezpieczne opary rtęci. W dodatku są one bardzo groźne dla środowiska naturalnego i po zużyciu wymagają utylizacji – a to kolejne gigawaty niepotrzebnie zmarnowanej energii. Ale cel osiągnięto – obroty producentów kompaktowych świetlówek (Osram, Philips) wzrosły wielokrotnie a wraz z nimi ich zyski. Czy naprawdę są jeszcze na tym bożym świecie naiwniacy wierzący, że to wszystko bezinteresownie, dla naszego tylko dobra? Że za tak wielką przysługę oddaną koncernom nikt nie wziął ani grosza?
Dokładnie tak samo rzecz ma się z dyrektywą tytoniową. Najwięcej straci na tym Polska, która jest potentatem w branży – uprawy tytoniu to prawie szesnaście tysięcy hektarów, sześćdziesiąt tysięcy ludzi żyje z produkcji papierosów (licząc cały cykl produkcyjny), 60% produkcji przeznaczane jest na eksport z czego blisko jedna czwarta to papierosy aromatyzowane. Kto zyska? Producenci zza wschodniej granicy, z Ukrainy, Białorusi i Rosji oraz przemytnicy. Mogę się założyć, że giganci branży tytoniowej już myślą o przeniesieniu swoich fabryk a ci, którzy już na wschodzie je mają o likwidacji części polskiej produkcji. Pytanie zatem nie brzmi czemu dyrektywa ma służyć ale kto, komu i ile zapłacił, żeby weszła ona w życie? W potentatów branży nowe prawo nie uderzy, oni po prostu – jak napisałem – przeniosą swoje fabryki do krajów, gdzie ograniczeń nie ma, oberwą głównie rolnicy i ludzie zatrudnieni przy uprawach, jako że zmniejszy się po prostu zapotrzebowanie na liście tytoniowe…
Ciekawe, że to już druga w ostatnim czasie norma prawna uderzająca w nasze rolnictwo – podobny skutek będzie miał zakaz produkcji tradycyjnych wędlin, który też ma podobno na celu ochronę zdrowia konsumentów przed szkodliwymi substancjami. Gdybym był zwolennikiem spiskowej teorii dziejów zapytałbym, komu zależy na rozwaleniu polskiego rolnictwa? Jako że zamiast teorii wolę praktykę zapytam inaczej: ile Niemieccy producenci wędlin zyskają na usunięciu z rynku polskich, tradycyjnych wędlin? No i pytanie najważniejsze: kiedy wreszcie nasi ukochani politycy zrozumieją, że Unia Europejska to nie jest towarzystwo wzajemnej adoracji pijące sobie z dzióbków słodki nektar ale gniazdo szczurów, z których każdy walczy o swoje?