Już za chwileczkę, już za momencik przynajmniej część francuskich dzieciaków na powrót przypomni sobie smak schabowego. Marine Le Pen zapowiedziała, że w tych miastach, w których w wyniku niedawnych wyborów merami zostali kandydaci Frontu Narodowego zostaną w szkolnych stołówkach przywrócone dania zawierające wieprzowinę. Zostały one, przypomnę, wycofane pod naciskiem muzułmańskich rodziców żądających uznania prawa koranicznego. Szefowa francuskich narodowców wytłumaczyła, że powodem takiego działania jest „zachowanie laickości, która jest w poważnych opałach we Francji” ośmieszając tym samym socjalistów i komunistów, którzy mając pełne gęby „świeckiego państwa” i utrudniając na każdym kroku życie chrześcijanom (homoseksualne małżeństwa, do udzielania których są zmuszani merowie) kłaniają się w pas muzułmanom pod pretekstem chronienia ich religijnej wolności i tolerancji dla ich kultury oraz tradycji. Tak naprawdę jednak kieruje nimi (wszelkiej maści lewicowcami) strach przed pięciomilionową mniejszością – muzułmańscy imigranci już nieraz pokazali jaką stanowią siłę a lewica ze swoimi tęczowymi ideałami i multi-kulti wypisanym na twarzach nie ma dość cojones, by im postawić tamę. Moim skromnym zdaniem był to też jeden z powodów – obok gospodarczej nieudolności, prób zwalczania tradycyjnej rodziny i ważnych dla wielu Francuzów wartości – dla których poniosła wyborczą klęskę.
Świeckość była zawsze centralnym punktem programowym liberalnej lewicy, która budowała państwo na ideałach francuskiej rewolucji i krwi tysięcy zgilotynowanych w ich imieniu zwolenników (bądź tylko podejrzanych o sprzyjanie) starego porządku. Odrzucenie religijnych dogmatów i inspirowanych ewangeliami praw było przecież dla rewolucjonistów priorytetem, na którym opierali swoją wizję nowej Francji, państwa antyreligijnego. Zerwanie z przeszłością miało być całkowite i definitywne, zmieniono nawet kalendarz by pozbyć się jakichkolwiek śladów chrześcijańskiej tradycji. Pod tym względem rewolucja francuska była chyba nawet bardziej radykalna niż październikowa. Do czasu. Przez lata rewolucjoniści stracili pazur, spaśli się i zmiękli. Wtedy pojawiła się silna grupa imigrantów muzułmańskich, z którymi właściwie nie wiadomo było co zrobić. Dawni rewolucjoniści wpadli w poczucie winy zrodzone ze strachu. No bo wywalić ich nie wypada, w końcu to ludzie, których Francuzi przez tyle wieków „wykorzystywali” tłamsząc ich wolność i dusząc pragnienie samostanowienia. Zresztą mniejsza, wywalić ich zwyczajnie nie można, bo się zbuntują i skopią nawykłe do satynowej pościeli, delikatne tyłki. Trzeba ustąpić, trzeba dać im przywileje, uznać ich odmienność i obłaskawić, może wtenczas się uspokoją.
Niestety, muzułmanie idiotami nie byli i wyczuli miękkość francuskich władz. Zaczęli żądać coraz większych ustępstw i, nikogo to dziwić nie powinno, dostali je. Powoli, od kuchni, zaczęli wprowadzać swoje prawa i swoje obyczaje jako obowiązujące. Nikt im się nie sprzeciwiał ze strachu przed wybuchem zamieszek oraz w obawie, że zostanie oskarżony o rasizm czy islamofobię (najgorszą, obok homofobii i antysemityzmu, myślozbrodnię znaną postępowym społeczeństwom). Biali mieszkańcy państwa nad Loarą byli systematycznie spychani na margines, zmuszeni do podporządkowania się nowym obyczajom – ot, choćby do omijania ulic zamykanych pięć razy na dobę na czas muzułmańskich modłów czy do zmian w jadłospisach szkolnych stołówek. Jeszcze parę, może paręnaście lat i szariat, koraniczne prawo ustanowione przez proroka Mahometa, zostałby wprowadzony demokratycznie i Francja stałaby się (stanie się?) pierwszym w Europie kalifatem. Muzułmańskie cele są jasne i przejrzyste, oni się z nimi nie kryją bo nie muszą – tchórzem podszyte władze i tak nie zrobią niczego, by ich powstrzymać.
Na to pojawił się Front Narodowy, któremu o wiele bliżej do wandejskich powstańców i Katolickiej i Królewskiej Armii niż do ideałów rewolucyjnych. Ale właśnie jego przedstawiciele potrafili – nie mogąc jeszcze go zmienić – wykorzystać obowiązujące na terenie Republiki prawo do uderzenia w największe chyba zagrożenie dla ich ojczyzny. Chcieliście świeckiego prawa, to się do niego stosujcie. Wszędzie i wobec każdego. Potraficie zwalczać wpływ Kościoła Katolickiego na kształt państwa, zwalczajcie również wpływ mułłów i islamskich fanatyków. A jeżeli nie potraficie to oddajcie władzę i przyznajcie się do porażki. Marine Le Pen tym jednym wystąpieniem pokazała, że jest rasowym politykiem z krwi i kości, że potrafi grać ostro i nie boi się zwarcia. Czy to wystarczy do tego, by Front Narodowy zyskał siłę i w kolejnych wyborach (począwszy od europarlamentarnych) zyskiwał coraz większe poparcie? Nie wiem, czas pokaże. Ale na razie wszystko wskazuje na to, że Najstarsza Córa Kościoła się budzi, że to znad Sekwany i Loary nadejdzie impuls, który pozwoli Europie się odrodzić.