„Alkohol jest dla ludzi. Trzeba tylko z niego odpowiednio korzystać. Niestety żyjemy w kraju, w którym dla wielu jest przekleństwem.”
- Bogdan Wenta
Alkoholizm jest w Polsce problemem, który przybrał ogromne rozmiary. Może dotknąć każdego, niezależnie od wieku, pozycji społecznej czy wykształcenia. Jesteśmy krajem o jednym z najwyższych wskaźników spożycia, które stale rośnie. Blisko połowa z osób, które poddały się leczeniu, wraca do nałogu w ciągu dwunastu miesięcy od rozpoczęcia terapii.
Historia, którą przedstawię w tym tekście jest prawdziwa. Dotyka ludzi, których mijamy na ulicy, z którymi pracujemy, którzy mają rodziny.
Nazywam się Łukasz Bugajski i jestem dziennikarzem. Od sześciu miesięcy obserwuję małą grupę wrocławskich alkoholików. Opisując poniższe wydarzenia, docierałem do rodzin osób w nich przedstawionych. Rozmawiałem z ich przyjaciółmi, kolegami. Nie da się zrozumieć środowiska alkoholików bez poznania ich osobiście.
Wrzesień 2012 roku, wrocławski lokal Cafe Artzat. To w nim spotykam się z Dawidem, mężczyzną z którym współpracowałem przy realizacji tekstów dotyczących Krystiana B. a także młodzieżowych środowisk kibicowskich. Dawid poprosił mnie o spotkanie, chcąc opowiedzieć mi historię zakładu, o którym jest ten tekst.
Usiedliśmy do stolika. Dawid przedstawił mi historię ludzi, których zna osobiście, i którzy są idealnym przykładem na to, co alkohol może zrobić z człowiekiem. Zaprosił mnie na imprezę, na której poznałem bohaterów tego tekstu.
Umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia. Z ulicy Legnickiej we Wrocławiu udaliśmy się na imprezę o której mówił. Jakież było moje zdziwienie, gdy stanąłem przed drzwiami wciśniętego pomiędzy lombard i aptekę zakładu naprawy sprzętu AGD, zlokalizowanego w pawilonie handlowym pamiętającym okres PRLowskiej prosperity.
Po wejściu do środka moim oczom ukazało się średniej wielkości pomieszczenie pełne ludzi, dymu papierosowego, zapachu wódki i starego sprzętu gospodarstwa domowego. Tam właśnie poznałem Janusza.
Historia Janusza zaczyna się w starych, dobrych dla niego latach 70tych, gdy w nowopowstałym pawilonie handlowym otwiera swój zakład naprawy sprzętu AGD. Do końca lat 80tych było to dla niego lukratywne źródło dochodu. Niczego mu nie brakowało. W czasach permanentnego niedoboru towarów, Janusz może sobie pozwolić na zakupy w PEWEX, wakacje w Bułgarii i nowego Fiata 125p.
W tamtych czasach na wrocławskim Szczepinie panowała opinia, że jeżeli chcesz coś załatwić to idziesz do Janusza.
Okres transformacji ustrojowej i wkraczającego kapitalizmu doprowadził do upadku interesu, a co za tym idzie, samego Janusza. Dziś jest pozbawionym uzębienia, siwiejącym mężczyzną pod 60tkę, którego ubranie nosi ślady moczu, popiołu papierosowego i resztek jedzenia.
Z Januszem spotkałem się kilkadziesiąt razy, dowiadując się coraz ciekawszych historii z jego życia. Z rodziną nie mieszka od dwóch lat. Przeniósł się do zakładu, gdzie aneks kuchenny, mała toaleta i stary tapczan robią za dom, a miejsce rodziny zastąpił alkohol.
Zakład przez niego prowadzony stał się miejscem spotkań i życia lokalnych alkoholików i przestępców. To miejsce zawsze rozbrzmiewa rozmowami i krzykami. W tle słychać stare polskie przeboje puszczane z kaset, a wszystkie miejsca siedzące są zajęte przez pijanych, niekiedy agresywnych mężczyzn i towarzyszące im kobiety.
Januszowi w jego codzienności towarzyszy mała grupka „stałych klientów” zakładu. Tomek, były ratownik medyczny. Postać najtragiczniejsza ze wszystkich, które tam poznałem. Pięć lat temu wraz z żoną jechali samochodem z Wrocławia do rodziny mieszkającej w Oławie. Pod miejscowością Stanowice czołowo uderzył w nich samochód dostawczy, nad którym kierowca stracił panowanie. Żona Rafała zmarła w karetce, a on sam w stanie ciężkim został przewieziony do szpitala.
Jego ciało do dziś nosi ślady tamtej tragedii. Pełne blizn i toczone przez choroby przedstawia obraz człowieka zniszczonego, a pełne pustki oczy tylko ten obraz potęgują. Dziś Tomek jest nałogowym, chorym na raka alkoholikiem uzależnionym od Tramalu, któremu lekarze dają jeszcze cztery lata życia.
Wraz z Tomkiem i Januszem swe życie na zakładzie wiedzie Grzesiek, były wolontariusz jednej z organizacji pomagającej alkoholikom. Sam dał się wciągnąć w nałóg z którym walczył. Karany za prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu.
Każdy „nowy”, który dołącza do tego grona przechodzi swoisty test, polegający na wypaleniu papierosa Piast, z jednej z zachowanych przez Janusza paczek z lat 80, a każdy kolejny dzień jest na swój sposób zorganizowany.
Raz w tygodniu ustalana jest kolejność osób kupujących alkohol, papierosy czy jedzenie. Poranek zaczynają od skromnego śniadania, któremu towarzyszy ćwiartka wódki. Następnie Janusz zabiera się za wykonanie drobnych prac, a reszta obecnych doprowadza zakład do porządku po imprezie mającej miejsce dnia poprzedniego. Do godzin popołudniowych spędzają czas powoli popijając wódkę, grając w karty, czy też słuchając muzyki. W międzyczasie przez zakład przewija się kilka osób. Niektóre zostają, inne po wypiciu kieliszka wychodzą.
Gdy zbliża się wieczór, drzwi do zakładu są zamykane na klucz, a impreza „nabiera rumieńców”. Towarzystwo wypija kilka butelek wódki, czemu towarzyszą intensywne rozmowy, wspomnienia, awantury i tańce.
Podczas jednej z takich imprez moją uwagę zwróciła Agnieszka, dobrze ubrana, zadbana kobieta, która towarzyszyła Januszowi. Zastanawiałem się co tam robi. Okazało się, że na co dzień pracuje jako pielęgniarka w jednym z wrocławskich szpitali. Do zakładu trafiła przypadkowo, błąkając się nocą po ucieczce z domu, w którym czekał na nią mąż-kat. Agnieszka jest ofiarą przemocy domowej trwającej nieprzerwanie od kilku lat.
Podczas zbierania materiału na ten tekst byłem świadkiem awantury, która miała miejsce w domu Agnieszki. Mężczyźni z zakładu zebrali się i udali do jej męża, by na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Byłem tam razem z nimi. Wizyta skończyła się walką na noże i interwencją policji, którą wezwałem.
Agnieszka po raz pierwszy od lat zdecydowała się mówić o swojej tragedii. Byłem przekonany, że to koniec problemów przynajmniej jednego z bywalców zakładu. Pomyliłem się. Agnieszka wycofała zgłoszenie, została zwolniona z pracy i zamieszkała z Januszem.
Mimo pozornego zakończenia sprawy na odwet prawdopodobnie jej męża nie trzeba było długo czekać. Pewnego wieczoru grupka młodych mężczyzn wtargnęła do zakładu, dotkliwie pobiła Janusza i rozpyliła gaz łzawiący.
Skontaktowałem się w tej sprawie z dzielnicowym licząc na pozytywne załatwienie sprawy. Oto odpowiedź jaką otrzymałem:
„Takich spraw to ja mam setki, nie mam czasu żeby się tym wszystkim zająć. Podejdę za (sic!) dwa tygodnie.”
Chyba nie muszę dodawać, że dzielnicowy nigdy nie pojawił się w zakładzie ?
Pewnie zastanawiacie się skąd osoby o których piszę mają pieniądze na „bieżącą działalność”. Janusz od dłuższego czasu razem z Tomkiem handluje alkoholem niewiadomego pochodzenia. Szacuję, że każdego miesiąca zakład opuszcza około 600 butelek podrabianej wódki. Czysta matematyka wskazuje, że z tego procesu Janusz osiąga dochód na poziomie około 6000 złotych miesięcznie.
W ciągu kolejnych tygodni mojej obecności na zakładzie byłem świadkiem wielu awantur i bójek, których punktem kulminacyjnym był listopad 2012, kiedy w zakładzie doszło do kradzieży, oraz świadomej próby podpalenia. Żeby dokładnie opisać przebieg wydarzeń musimy cofnąć się do października, kiedy rozpocząłem współpracę z policją.
Z funkcjonariuszami wydziału kryminalnego skontaktowałem się po tym jak posiadłem informacje o działalności przestępczej Pawła D, młodego mężczyzny, który zajmował się kradzieżami, włamaniami i rozbojami. Udało mi się nawiązać z nim kontakt, oraz zdobyć jego zaufanie. Przez cały okres współpracy przekazywałem policji informacje o przestępstwach przez niego dokonanych, ale nigdy nie wykrytych. W listopadzie przypadkiem spotkaliśmy się u Janusza na jednej z wielu libacji alkoholowych.
Impreza trwała w najlepsze, wszyscy byli tak upojeni alkoholem, że udali się na spoczynek. Paweł postanowił wykorzystać moment i zaczął okradać zebranych z telefonów komórkowych, pieniędzy i dokumentów. (wartość skradzionego mienia wyceniono później na 3000 zł)
Po dokonaniu kradzieży Paweł używając substancji łatwopalnej podpalił próbował podpalić lokal, wraz ze znajdującymi się w środku osobami. Udało mi się go obezwładnić i wezwać policję. Po kilku minutach na miejscu pojawili się kryminalni z Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu, którzy przy Pawle ujawnili skradzione mienie. D. został zatrzymany, a mnie przewieziono na pobliski komisariat celem złożenia wyjaśnień.
W styczniu tego roku dowiedziałem się, że Paweł D. przebywa na wolności, a to że był karany, że toczy się przeciwko niemu postępowanie nie przeszkadza pracować mu w jednej z firm ochroniarskich, gdzie podczas imprez masowych stosuje środki przymusu bezpośredniego (gaz, tonfa, kajdanki), na co wymagana jest licencja. Paweł zeznał też, ze to ja czynnie pomagałem mu w dokonaniu tej kradzieży i podpaleniu zakładu.
Dziś czekam na prokuratorską konfrontację. Prowadząca sprawę prokurator poddaje w wątpliwość moją wersję wydarzeń, mimo, że to ja współpracowałem z policją, regularnie przekazywałem informację o popełnianych przestępstwach i zapobiegłem tragedii na zakładzie.
Życie w nim toczy się dalej, zakrapiane alkoholem, podkręcane awanturami, finansowane pieniędzmi pochodzącymi z handlu alkoholem. Jestem rozczarowany postawą organów ściągania, które za współpracę podziękowały mi postawieniem mnie w pozycji współwinnego. Czy mam sobie coś do zarzucenia ? Nie. Oczekuję tylko sprawiedliwości, która dosięgnie ludzi popełniających przestępstwa, a którzy pozostają bezkarni.
W tym tekście opowiedziałem Wam historię osób, których życie toczyło się w zakładzie, a których losy potoczyły się różnie.
Janusz dalej handluje alkoholem, podupada na zdrowiu, nie chce naprawić kontaktów z rodziną. Tomek, jak sam twierdzi „czeka na śmierć”. Wobec Pawła D. toczy się postępowanie, a Agnieszka straciła wszystko i stoczyła się na dno.
Alkohol w którym szukali ucieczki od szarej codzienności stał się ich brzemieniem.
Łukasz.
Imiona bohaterów przedstawionych w tekście zostały zmienione.